Wstyd przyznać, że dopiero dziś go obejrzałem, choć ten obraz już wiele lat temu poruszył media. Spodziewałem się czegoś "tylko" bardzo dobrego - z poprawką na upływ lat, w końcu to film z roku 96, a technika filmowania idzie do przodu - ale byłem wgniatany w fotel... a potem co chwila z niego wyrywany...
Banalne: NIE MA SŁÓW. I frazes numer da: JAK ONI TO ZROBILI?
Zarzuca się twórcom trylogii Mikrokosmos, Makrokosmos i Genesis, że infantylnie uczłowieczają zwierzęta, ja bym powiedział, że widzimy zwierzęta z ludzkiego punktu widzenia (a to jest różnica).
Jest w tym filmie dość tani sentymentalizm (jak to u Francuzów), lecz zdjęcia odbierają mowę. Wręcz namacalnie widać pulsowanie życia. Coś nieprawdopodobnego.
Owady zazwyczaj budzą wstręt, strach albo pogardę (bo to takie małe oślizłe robociki z kisielowatymi czułkami); po obejrzeniu tego filmu jak zaczarowany wpatrywałem się w malutkiego żuczka, łażącego po moim oknie.
Moja recenzja jest pewnie naiwna, ale ten film to ekstraklasa filmów przyrodniczych typu: Błękitna Planeta, Deep Blue, Earth itd.
Hm, może i zdjęcia ciekawe, ale czy film wgniata?
Może, ale nie mnie. Dla mnie raczej średni był. Ot, popatrzyłam na robaczki, posłuchałam, wyłączyłam - nie spodobało się. Był taki... Jak wiele już takich filmów było. Uzupełniał się z każdym z nich, bo też miał luki. Nie, nie podobał się. Raczej na 3.