Wydawałoby się, że film ten jest wart zobaczenia tylko ze względu na rolę Denzela Washingtona, a jednak to zaskakująco ciekawe kino.
"Roman J..." przypomina nieco inny film ze "stajni" Gilroy'ów, czyli "Michaela Claytona". Historię jednak mamy odwrotną. W Claytonie człowiek, któremu zależy jedynie na wygodnym życiu, nagle zauważa, że warto postawić się systemowi, za to w "Roman J..." prawnik o nieposzlakowanej opinii zostaje wystawiony na moralne próby. Dan Gilroy, dzięki ciekawemu, chociaż nieco chaotycznemu scenariuszowi, i dzięki świetnej grze Washingtona, zadaje pytania o moralność, o zasadność wyborów i o to, jak zmierzyć się z własnymi porażkami i błędami. Wydawałoby się fabuła na moralitet, ale film paradoksalnie niemal nigdy w stronę moralitetu się nie osuwa. Rażą jedynie ostatnie dwie, trzy minuty, które są chyba zbyt jawnym uwzniośleniem pewnych idei. Jednak poza tym "Roman J. Israel..." to zaskakująco dobre i wielokrotnie nieszablonowe kino.